Od pewnego czasu bardzo uważam podczas zakupów, by nie brać niczego w folii. Najtrudniej, gdy zakupy są po drodze lub znienacka. Bo kiedy planuję, to biorę gnieciołka lub dwa i pozamiatane. Gnieciołki znakomicie się sprawdzają na zakupach, bo ładowność ich czasem przekracza moją zdolność do dźwigania. 🙂 Pomieszczą wiele, a bonusem jest zawinięta krawędź górna torby, którą można w sytuacji zakupowej – podbramkowej odwinąć i tym samym zyskać kilkanaście dodatkowych centymetrów torby na swoje zakupy. Nie wiecie jak to się przydaje!! Największego gnieciołka dużego bierzemy do auta, bo iść z nim na zakupy to chyba tylko do sklepu z poduchami albo pluszakami. On jest idealny na rzeczy objętościowe, ale nie ciężkie. Duży gnieciołek wypełniony zwykłymi zakupami spożywczymi jest nie do udźwignięcia. Uszy wytrzymują, ale ja nie 🙂 Można go przerzucić z wózka do bagażnika za pomocą silnego męskiego ramienia. Średni i mały są idealne na zakupy.
Duży gnieciołek jest duży 😉 W dużym gnieciołku przeniesiesz lekkie, ale spore rzeczy. Gnieciołek średni idzie na zakupy. Mały gnieciołek mieści całkiem sporo, mimo niewinnej nazwy.
Ale co, jeśli zakupy nie są zaplanowane? Wtedy wpycham wszystko do podręcznej torby (aktualnie nie rozstaję się z kanguru khaki), a co się nie zmieści noszę w rękach za karę, że nie wzięłam gnieciołka. A co z drobnicą na wagę? Pomidory, mandarynki, ogórki gruntowe, marchewka i cebulki nie podążą za nami w podskokach do domu. Trzeba w coś je wrzucić. Fajne są torebki z firanek, bo widać co jest w środku i świetnie, że coraz więcej osób szyje je własnoręcznie! Ostatnio jednak zauważyłam sporą liczbę niepotrzebnych koszul męskich, które przywędrowały do mojej pracowni. Rozmaite wzory i kolory, niektóre miały zniszczone mankiety lub kołnierzyki, inne po prostu stały się za małe, albo się komuś znudziły. Zaczęłam myśleć na co tu je przerobić.
I olśniło mnie – uszyję z nich woreczki. Po intensywnych obradach z Panią Stenią (krawcowa – marzenie), doszłyśmy do wniosku, że idealnie będzie z jednej koszuli zrobić dwa małe woreczki i jeden większy. Małe wychodzą z rękawów, a ten duży z przodu i pleców koszuli. Zachwyciło mnie, że zachowamy guziki, by było widać, że to z koszuli. Woreczki małe dostały okrągłe dno, a rozszerzający się kształt rękawa zachowałyśmy, bo łatwiej wyjmuje się rzeczy z woreczka szerszego u góry. Na brzegu tunel i sznurek do ściągania. I gotowe! Po koszuli zostały tylko mankiety i kołnierzyk! Uwielbiam takie wykorzystanie materiału. Dodam, że woreczki świetnie się sprawdzają na zakupach, choć są nieprzejrzyste. Można w nich zostawić pieczywo po przyniesieniu ze sklepu. Natomiast warzywa, które lubią sypać ziemią, np marchewka czy ziemniaki, dzięki woreczkowi nie zaśmiecają mi mojej torby. I pięknie! A jak się pobrudzą to myk do pralki i schną błyskawicznie. Uszyjcie sobie takie lub podobne. A może ja zrobię kiedyś warsztaty z szycia? Bo upcyclingowe woreczki na zakupy powinien każdy mieć.